
Kolejna wersja bułeczek, tym razem w wersji pszennej, z doskonałym domowym budyniem i wiśniami. Klasyka, która nigdy nie wychodzi z mody!
Co sądzicie o takim połączeniu?
Ciasto:
Mąkę przesiać do miski (to ważne, dzięki temu ciasto będzie “puchate”), dodać drożdże (ze świeżych najpierw zrobić rozczyn – wtedy należy dać ich 25 g oraz, po zmieszaniu z odrobiną ciepłego mleka, mąki i cukru – pozostawić na ok. 10 min. do wyrośnięcia), cukier i sól, wymieszać. Dodać mleko i jajka i powoli mieszać składniki łyżką – musi uwolnić się gluten, nie pomijajcie tego etapu. Mieszać ok. 2-3 min, następnie można rozpocząć wyrabianie, najlepiej mikserem z hakiem do ciasta drożdżowego, na niskich obrotach.
Wyrabiać ok. 10 min.
Stopniowo dodawać miękkie masło – najlepiej, aby nie było ono roztopione, gdyż ciasto może sprawiać wrażenie zbyt luźnego. Proces dodawania masła i wyrabiania powinien trwać min. 10 min.
Nie dosypujcie mąki, proszę. Jeśli się klei – zostawcie, jak jest. Po wyrośnięciu będzie dobrze
Wyrobione ciasto przełożyć do miski, przykryć ręcznikiem kuchennym i postawić w miejscu bez przeciągów, najlepiej w cieple, na ok. 1,5 godz. Ja używam do tego parapetu nad grzejnikiem. Można również użyć piekarnika z funkcją wyrastania (lub ustawić go na max. 30 stopni, bez termoobiegu).
Budyń:
W czasie wyrastania ciasta – przygotować budyń:
Zagotować mleko w rondlu/garnku z grubym dnem. Zdjąć z ognia. Wlać ekstrakt migdałowy.
W misce utrzeć żółtka z erytrolem na puszystą i jasną masę, najlepiej użyć miksera, przez ok. 7 min. Stopniowo dosypywać mąkę, dalej miksować, aż uzyskamy gładką strukturę. Do miski wlać ok. 100 ml mleka z garnka, dokładnie wymieszać (najlepiej nie robić tego mikserem, gdyż masa będzie się pienić).
Zawartość miski przelać do garnka i dokładnie wymieszać.
Powoli podgrzewać i cały czas mieszać, aż do zgęstnienia.
Po zgęstnieniu gotować jeszcze ok. 1-2 min. To ważne, aby budyń miał odpowiednią konsystencję po wystudzeniu.
Wystudzić – przykrywamy garnek folią spożywczą tak, aby dotykał budyniu. W czasie studzenia – nie mieszać, gdyż zrobi się rzadki.
Budyniu może Wam nieco zostać, ale jestem pewna, że sobie z tym jakoś poradzicie 😉
Finał:
Wracamy do ciasta:
Wyrośnięte ciasto uderzyć pięścią, aby je odgazować, następnie chwilę wyrobić i podzielić na 12 równych części, uformować z ciasta kulki. Następnie rozpłaszczyć na placki.
Bułeczki układać na dwóch wyłożonych papierem, dużych blaszkach.
Ponownie przykryć ręczniczkiem kuchennym, odstawić na ok. 45-60 min.
W wyrośniętych bułeczkach, dnem szklanki zrobić na środku wgłębienie – głębokie, niemal do samego dna. Uważać, aby nie uszkodzić i nie przerwać ciasta. Do wgłębienia wyłożyć nadzienie z budyniu. Na wierzch ułożyć wiśnie – jeśli będą mrożone – nie trzeba ich rozmrażać.
Przed samym pieczeniem brzegi posmarować jajkiem wymieszanym z odrobiną mleka.
Piec w temperaturze 180ºC przez 18-20 minut. Najlepiej góra – dół. Blaszki wstawiamy i pieczemy po kolei, nie łącznie.
Wyjąć i wystudzić na kratce.
Można posypać pudrem z erytrolu/ksylitol
Przed Wami kolejne wyznania z dziennika Eventowca, który nie może pracować, chociaż bardzo, bardzo chce…
W trybie online spotykam się z grupą przedsiębiorców, tworzymy nowy produkt i kreujemy plan zawojowania świata – który to już z kolei? Podczas dyskusji podaję przykład muzyków zmuszonych do pracy w firmach kurierskich oraz sprzedających swoje instrumenty. W odpowiedzi słyszę, że cała branża „piszczy” po kilkunastu miesiącach, że trzeba było odkładać pieniądze, że eventowcy są rozpasani i rozbijają się drogimi furami, a tak w ogóle to są zbędnym pośrednikiem. Przez myśl przebiega mi kilka scenariuszy reakcji – w jednym z nich pozbawiam mojego miłego rozmówcy członków; w innej tłumaczę mu, że jednak posiadamy własne zaplecze, więc o jakim pośredniku, kur…czaczki, raczy prawić; staram się uświadomić mu, iż tu nie chodzi tylko o rok (ale swoją drogą – to mało? SERIO???), ale brak perspektyw zarobku przez, być może, kolejny rok, jak również o fakt, iż to my pierwsi otrzymaliśmy cios (na szczęście nie był to ostry cień mgły) i ostatni, cytując klasyka – wstaniemy z kolan. Wybieram jednak wyjście najlepsze z możliwych – uprzejmie milczę. Nie mam już siły z tym walczyć. Kolejny rozmówca to „Wujek dobra rada” – zmieniłaś w sumie branżę (tak, obecnie zajmujemy się przygotowywaniem zestawów upominkowych), próbuj dalej czegoś nowego, kryzys to często najlepszy moment na zbicie kasy. Nadmieniam, iż udzielający porad jest w nieco innym położeniu – reprezentuje dobrze prosperującą ogólnie, a obecnie – szczególnie, firmę IT. W mej łepetynie znów kotłują się całe litanie ciepłych pozdrowień, zachęcające szanownego znajomego do oddalenia się dość żwawym krokiem. I konotacja ze słowem zbicie – co najwyżej mogę obecnie zbić skorupkę na jajku – co, jak widzicie przy moich przepisach, często czynię. Jak widać, według mojego towarzysza konwersacji, optymalne rozwiązanie to zarzucenie tworzonej przez 11 lat marki, skazanie na zniszczenie ton sprzętu i porzucenie swojej wielkiej pasji, jaką jest organizacja eventów. Kolejny raz stosuję maksymę o mowie – będącej, mimo wszystko, srebrem.
CDN….
fitkulinarnie © 2021 ALL RIGHTS RESERVED.