
Kolejne wydanie doskonałej wersji lasagne w wersji wegetariańskiej, tym razem wzbogacone o dynię. Jeśli poszukujecie innych rozwiązań -na blogu pojawiły się już przepisy na lasagne z samą soczewicą oraz tofu, wszystko na bolońską nutę. Dziś nieco delikatniej, ale również pysznie! Użyłam mrożonej dyni w kostce, pomidorów i soczewicy z puszki, więc danie jest naprawdę szybkie w wykonaniu.
Postawić patelnię na średnim ogniu, spryskać olejem i dodać cebulę. Smażyć przez 5 minut.
Dodać utarte marchew i pietruszkę, smażyć kolejne 3 min., następnie dynię, soczewicę, pomidory i bulion. Doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień do średniego, dosypać przyprawy i gotować na wolnym ogniu przez 25 minut. Zdjąć z ognia i posypać solą i pieprzem, jeśli jest taka potrzeba.
Beszamel
Masło lub margarynę dobrze rozgrzać na patelni.
Dodać mąki i energicznie mieszać.
Stopniowo dolewać mleko, cały czas mieszając doprowadzić do zgęstnienia. Sos musi być gładki i pozbawiony grudek.
Doprawić solą i gałką.
Wykonanie lasagne:
Żaroodporne naczynie wysmarować masłem lub margaryną. Rozprowadzić sos beszamelowy, położyć makaron. Polać sosem bolońskim, a następnie znów położyć makaron.
Z podanej ilości składników ułożyć łącznie 4 warstwy makaronu (3 szt. na warstwę).
Aby było łatwiej układać kolejność jest następująca:
– makaron
– sos boloński
– beszamel
Ostatnią warstwę można posypać parmezanem lub płatkami drożdżowymi, opcjonalnie wegańskim odpowiednikiem sera.
Finał
Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni (góra-dół), piec ok. 40 min.
Gotową zapiekankę posypać np. kolorowym pieprzem i świeżą bazylią.
W Opowieściach Dziwnej Treści mamy kolejne wyznania eventowca, który chce pracować, ale nadal nie może.
Nie chcę współczucia. Nie potrzebuję głaskania po głowie i załamywania rąk. Ja po prostu chcę DO ROBOTY! Tęsknię za krwią, która buzuje w żyłach w rytm niskich tonów, energią tłumu, drżeniem podłoża, które niesie za sobą rezonans skaczących w jednym rytmie tysięcy stóp. Wzdycham za nieprzespanymi nocami i śmiechem do łez z moim zespołem. Czekam na uściski dłoni na powitanie, deszcz na odsłoniętej skórze twarzy, zapach rosy o 4 rano. Brakuje mi życia – szaleństwa, amoku, szału, wrzawy, ale czasem furii i gniewu. Już nawet za tabunem dzieci na piknikach tęsknię. Próbuję odnaleźć się z świecie cyfrowym. Ja – człowiek analogowy – przekonuję, że usługi online są świetne. Nie ulega wątpliwości, że są, ale nie zgadzam się na to (znów polecę klasyką – chcieć, to ja se mogę), aby jedynym, co nas łączy była sieć wi-fi, a bobasy rodziły się z kablem USB, zamiast pępowiny.
Mija kolejny dzień. Dziś znów na pytanie – co słychać – kilkanaście razy odpowiedziałam, że towarzyszy mi nieustanne pasmo sukcesów. Myślami wracam do obietnicy złożonej kilkudziesięcioosobowej ekipie na celebracji jubileuszu 10-lecia ARK. Powiedziałam wtedy – dziękuję za to, że jedziecie ze mną pociągiem międzymiastowym. Pamiętajcie jednak, że już mam dla Was bilety na Pendolino. Na zakończenie pięknego, już czerwcowego dnia bez przełomu myślę jednak, iż nawet pociągiem międzymiastowym jedziemy obecnie na gapę i pozostaje nam rower. Wsiadamy zatem na jednoślady i kończymy kolejny, trudny dzień podróży pod stromą górę. Ale czyż każda wyprawa nie zaczyna się od pierwszego kroku…?
fitkulinarnie © 2021 ALL RIGHTS RESERVED.