Sałatka gyros z tofu

Dziś będzie klasyka – sałatka gyros. Ale jak to zwykle – po mojemu. Bez mięsa, za to z aromatycznym tofu oraz chrupiącymi warzywami. Majonez dodajemy najlepiej wegański, więc w takiej sytuacji ta sałatka jest w 100% roślinna. 

Jeśli jednak możecie dodać i jadacie jajka – polecam takie właśnie połączenie.

Życzenia złożę Wam w opowieści dziwnej treści 🙂

Składniki

  • 200  g naturalnego tofu
  • 2 łyżki przyprawy gyros
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • Odrobina oliwy
  • 4 duże ogórki kiszone
  • 1 puszki kukurydzy (można zostawić odrobinę do ozdoby)
  • 1 duża czerwona papryka (można zostawić odrobinę do ozdoby)
  • Opcjonalnie – 6 jajek
  • 3 łyżki majonezu – z tego przepisu
  • 3 łyżki ketchupu
  • Kapusta pekińska
  • Szczypiorek
  • Natka pietruszki

Wykonanie

Tofu wyjąć z opakowania i odsączyć. Następnie pokroić w średnią kostkę, przełożyć do miski. Posypać przyprawą gyros oraz polać sosem sojowym. Zostawić ok. 30 min do zamarynowania. Po upływie tego czasu wyłożyć tofu na patelnię spryskaną oliwą z oliwek (lub posmarowaną delikatnie olejem) i lekko podsmażyć kosteczki.

Jeśli używacie jajek – ugotować je na twardo (ale nie zupełnie, dobrze, aby żółtko było dopiero co ścięte), obrać i zetrzeć na tarce. 

Paprykę i ogórka pokroić w kostkę.

Majonez i ketchup połączyć w jednolity sos.

Sałatkę układamy warstwowo:

Tofu w przyprawie gyros, połowa sosu, papryka, ogórek, kukurydza, jajka, reszta sosu, posiekana kapusta pekińska.

Gotową sałatkę możemy posypać szczypiorkiem i natką. 

Fitkulinarnie
Pani Marchewka, bardziej świadoma, dbająca o siebie i innych. Gotuję od zawsze, jest to moja wielka pasja, więc postanowiłam podzielić się z Wami sprawdzonymi recepturami na pyszne, ale jednocześnie zdrowe dania. Znajduję balans pomiędzy smakiem, a odchudzaniem potraw. Przed Wami zbiór przepisów, fit- porad, ale również mądrości inaczej oraz opowieści dziwnej treści. Zapraszam do wspólnej wycieczki przez zdrowe dania okraszone dużą dawką humoru!

Opowieści dziwnej treści Pani Marchewki

Opowiem Wam historię, jak to kiedyś zostałam snopowiązałką. We wtorek przed świętami (które, de facto, zaczynały się piątek) dzwoni telefon. Po drugiej stronie słyszę przesympatyczną Panią z zapytaniem czy to aby my jesteśmy ludźmi od rzeczy niemożliwych.

Brzmi dobrze – myślę. Jak widać sława naszych wybryków wyprzedziła nas samych. Potwierdzam zatem zasłyszane historie na temat ARK i zamieniam się w słuch.

Pani pyta czy jesteśmy w stanie przygotować im 1600 paczek upominkowych dla pracowników. Ma być w niej zestaw słodyczy, kawa, herbata, itp. Na piątek. A najlepiej na czwartek. Do 7 lokalizacji na terenie całej Polski. Słownie – całej.

Niewiele myśląc, jak zresztą zwykłam w swej codzienności, oczywiście potwierdzam gotowość. W końcu – jak nie my, to kto?

Pani twierdzi, iż czeka na ofertę. Paląc telefony udaje nam się znaleźć dostawców – w tym cukiernię, która podejmuje się karkołomnego zadania wypieczenia babek piaskowych. Znaleźliśmy torebki, pudełka – co wcale, ale to wcale nie jest łatwe na co dzień, a co dopiero w korona-rzeczywistości. Robimy szybką symulację pakowania, na oko wszystko się zgadza. Frrrr, wysyłka poszła. Czekamy.

Firma ma potwierdzić.

Mija godzina 15.50, a telefon spełnia swoją zasadniczą funkcję i dzwoni. Po drugiej stronie słyszę magiczne słowa – Pani Agnieszko. Bierzemy.

O kur…. – myślę se. Ale będzie jazda! Telefon i zamówienia palą się do 22.00. Koniec dnia zamykamy z bilansem dogrania wszystkich szczegółów – produkty, cukiernia, doręczenia, ekipa do pracy, opakowania, koncepcja wyglądu całej paczki, tasiemki, sznurki, torebki i inne dziwactwa.

 

Środa

Po wstaniu o godz. 5.00 – w końcu i tak nie śpię – rozpoczyna się szaleństwo. Zapier… (bo inaczej nazwać tego nie sposób) jak w amoku, odbieramy telefony, jeździmy, zbieramy składowe, które pozwolą nam zrealizować zlecenie. W pracy stawia się 15 osób. Maseczki, rękawiczki, płyn odkażający. Zaczynamy ambitnie.

W ciągu następnych godzin taśma produkcyjna działa jak szalona. Wyznaczamy sobie karkołomny cel – 1200 gotowych paczek do godz. 3.00 w nocy. Schemat jest następujący – złożenie pudełka, sklejenie go, włożenie do środka papierowej torby, zapakowanie kolejno 10 produktów, związanie torby tasiemką, złożenie torby, włożenie listu od firmy, zamknięcie pudełka, związanie go sznurkiem na krzyż i dowiązanie kokardki, następnie liściku, przybicie ozdobnej pieczątki. Całkiem średnie pudełko, dzięki ozdobom i fantazji – zaczyna wyglądać naprawdę ładnie. Jest ok.

Tak czy inaczej – działamy.

Ja osobiście zostałam snopowiązałką – czyli przypadła mi zaszczytna rola wiązania sznurków i kokardek. Dochodzę do perfekcji. Przerzucam kilka ton paczek, manewrując pudełkiem i przekładając sznurek. Po kilkunastu godzinach dowiem się, że wybrałam sobie najbardziej przerąbane stanowisko.  

W ciągu dnia firma dokłada kolejne produkty i wydruki. Dzwonimy jak szaleni, jeździmy jak opętani w przeróżne miejsca.

Sukces. Udaje się.

Działamy.

Kryzys rozpoczyna się ok. 23.00. Buty mokre – no, niestety, zapomnieliśmy o rosie. Uwzględniając wieloletnią pracę w plenerze sami sobie się dziwimy, że popełniamy błędy nowicjuszy. Palce tracą czucie. Kręgosłup boli tak, jak jeszcze NIGDY w życiu. Maska mokra od pary, katar leci z nosa, zimno, cimno. Odkażanie idzie w zapomnienie, rękawiczki dawno się rozpadły. Niemal chce mi się płakać, ale pracujemy dalej.

Przeżyliśmy już dużo, często jadąc na granicy wytrzymałości naszych organizmów. Tym razem również tak właśnie się stało. Zespół, jak zwykle, nie zawiódł. Wiem, że są to ludzie, na których zawsze, ale to zawsze mogę liczyć. Tak ekipa eventowa zmienia się w pakowaczy. Szefowa związków zawodowych (samozwańcza) zwalnia i przyjmuje na mniej korzystnych warunkach. Staramy się wykrzesać z siebie resztki humoru i optymizmu. Przeżywamy.

 

Czwartek

Przychodzi godz. 3.00. Cel wykonany. Odjeżdżają busy z transportem 1200 paczek. Idziemy spać do godz. 6.00.

Dzień już spokojniejszy, pracujemy wolnej, kolejne 400 sztuk przychodzi nam już z łatwością. Kończymy o 20.00

 

Piątek

Ostatnie transporty doręczają paczki na miejsce. Dzwoni Pani z firmy, że jest wspaniale. Sami nie wierzą, że to się udało. Posprzątaliśmy kupę śmieci i padamy na twarz.

Udało się.

 

Sobota

Jestem Snopowiązałką. I jestem z tego dumna.

Jest ok. Ja żadnej pracy się nie boję. Jestem pełna wdzięczności, że mamy w takich ciężkich czasach pracę. 

 

A dlaczego opowiadam Wam tę historię? Abyście uwierzyli, że będzie lepiej. Że można. Że się da.

 

Płynnie przejdę zatem do życzeń. 

Życzę Wam zatem mocy – z każdym znaczeniu tego słowa. Miejcie dużo wiary, że wszystko to, co dobre, jeszcze przed Wami.

Bądźcie zdrowi Wy, jak i Wasze Rodziny.

Wszystkiego najlepszego – ale tak szczerze. Bez względu na wszystko.

Wysyłam Wam dużo ciepła, energii i pozytywnych wibracji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *